menu
- Już wkrótce |
- Aktualności |
- Nowości |
- Zapowiedzi |
- Kontakt
Najnowszy tom wierszy Udane życie Henryka J. Kozaka (Wydawnictwo „Norbertinum”. Lublin 2017. s. 94) ukazał się w 50. rocznicę jego debiutu w „Kamenie”. Niech mi poeta Kozak wybaczy, że lekturę tomiku zacząłem od „Uroków udanego życia” pióra Józefa Franciszka Ferta, którego tekst jest czymś w rodzaju posłowia. Otóż Józef Fert, w wierszowane przemijanie Henryka J. Kozaka, „wszedł” nad wyraz poetycko. Przy okazji, nie owijając niczego – jak mówi ludowe porzekadło – w bawełnę. To swoiste posłowie w przepiekny sposób czytającemu otwiera wrota do poetyckiego świata Henryka J. Kozaka. Nie będę ukrywał tego, że poezja Kozaka towarzyszy mi od prawie pięćdziesięciu lat. Nigdy nie zawiodłem się nad ich autentycznością. Wiersze Kozaka są nad wyraz autentyczne. Poetycka prostota wierszy Henryka J. Kozaka jest ujmująca, a zarazem szczera aż do przysłowiowego bólu, tak jak w wierszu Stary prowincjonalny poeta w oczekiwaniu na wenę: „Zobacz czy już przyszła proszę / Przejdź się po podwórku / Postój przy studni / Zajrzyj do drewutni / I komory / [...] / Zobacz / Być może wysiadła z autobusu / I idzie objuczona siatkami / Drogą z betonowych płyt / Przeskakując błotniste kałuże / Do mnie / Do domu”.
Bardzo długo zastanawiałem się, jaki na koniec wybrać wiersz. I wybrałem Jechałem do matki, dedykowany Państwu Sławie Przybylskiej i Janowi Krzyżanowskiemu:
Jechałem przez Podlasie do matki
I do Sitnika
Na polach falowały i kłosiły się
Pszenice i żyta
W gniazdach na stodołach i słupach
Dorastały młode bociany
A obłoki na czerwcowym niebie
Przybierały postaci aniołów
I kobiet które
Mnie kiedyś kochały
Znów byłem szczęśliwy wolny chociaż
Już bez przyszłości przyjaciół
Domu pieniędzy
Patrzyłem przed siebie
Wspominałem czasy kiedy mieszkałem daleko
Pośród piasków w namiotach
Albo w betonowych dżunglach
I jak niekiedy
Obezwładniony tęsknotą
Usiłowałem sobie przypomnieć
Zapach sobiborskiego lasu
Wiosny nanadkrzniańskiej łące
Wyczarować
Widok wsi rodzinnej
W mgielnym zmierzchu
Albo polnej drogi już jesiennej
Przykrytej brzozowymi i topolowymi liśćmi
I jak raz rozbeczałem się jak dziecko
Bo nie potrafiłem przywołać
Ani krajobrazu
Ani kolorów podlaskiego lata
I zasnąłem
Bezradny i samotny
A teraz miałem to wszystko
W zasięgo oczu
Za szybą autobusu
I znów jechałem do matki
I do Sitnika.